Biegniemy do Courmayeur stromą ścieżką, pokrytą grubą warstwą sypkiej ziemi. Po przebiegnięciu kilku osób w powietrzu unosi się obłok pyłu wdzierający się do oczu i gardła. Nagle straciłem równowagę i poczułem ból w kostce. Skręciłem staw skokowy na 77 kilometrze UTMB. Dwa kilometry przed przepakiem w Courmayeur. Pozostało 93 km do mety. W posępnym nastroju dotarłem do Dorotki i Józika oczekujących na mnie na punkcie. Ich spokój pozwolił mi nabrać dystansu do całej sytuacji. Po pierwsze – „ból to tylko informacja”. Takie słowa usłyszałem od kibica podczas mojego pierwszego startu w Ironmanie. Prawdopodobnie widząc mój bieg oczekiwał odemnie więcej niż miny cierpiętnika. Po drugie – kontynuując bieg w każdej chwili mogłem się wycofać. Taką zgodę załatwiłem sobie u mojej grupy wsparcia, gdy przechodziłem kryzys już na 30 kilometrze biegu. Po trzecie – kryzys miałem za sobą. Byłem przekonany, że wyczerpałem limit wszystkich nieszczęść związanych z przestępnym rokiem 2016. W styczniu wybrałem się na solidny trening nocny bez czołówki. Już po 5 kilometrach uderzył mnie krawężnik. Twarz i kolano we krwi. Wróciłem do domu jak wampir po nocnej robocie. W marcu urwałem więzadło w stopie i palce u nogi rozbiegły się w dwóch kierunkach tworząc optymistyczną literkę V. W lipcu coś mi odebrało rozum. Zapragnąłem prostych i nie bolących palców. W klinice sportowej dostałem lek, po którym nerki zrobiły sobie dwutygodniowy fajrant.
Pomimo wielu kontuzji, które na chwilę przemieniają barwny czas przygotowań w czarno-biały obraz, udało nam się z Rychem przygotować do UTMB. Od stycznia przebiegliśmy po górkach około 1500 kilometrów. Odbyliśmy wiele mocnych treningów w Tatrach.
Tak nadszedł sierpień i start w Chamonix.
Za namową Ewy zmieniliśmy miejsce aklimatyzacji ze Szwajcarii na francuskie Val Thorens. Za dwa noclegi w 6-osobowym apartamencie zapłaciliśmy 120 euro. Ten wspaniały ośrodek narciarski, położony na wysokości 2300 metrów jest genialnym miejscem treningowym przed UTMB. Biegasz, gdzie chcesz. Dookoła trzytysięczniki. Są oznaczone trasy dla turystów. Można biegać po trasach narciarskich. Dorotka z Józikiem weszli na wysokość ponad 2800 metrów w pobliże malowniczego lodowca. Polecam Val Thorens tym bardziej, że stąd jedziemy tylko 2 godziny do Chamonix.
A Chamonix? Proszę Państwa, Chamonix przywitało nas jak zwykle ciepło. Ulokowaliśmy się w apartamencie wyszukanym przez Ryśka. Wiedziałem, że jak Rychu coś wyszuka to musi być super. Apartament był wspaniały, z pięknym widokiem na Mont Blanc. Rychu. Głupio było tam bez Ciebie.
Wieczorem zapowiedziałem Józikowi, że poranny widok z okna go porazi. Nie omyliłem się. Gdy zaspany wtargnąłem rankiem do salonu zobaczyłem na balkonie Józika z kamerą zapatrzonego w Mont Blanc.
W poniedziałek odbyłem trening biegowy z Chamonix na Le Brevent przez Planpraz ( 8,5km,1400+,1h51min.). Józik podążył za mną. Pod wierzchołkiem Le Brevent nasz filmowiec zorganizował super sesję fotograficzną.
O wtorku wolałbym nie wspominać. To miał być dzień roztrenowania, spacer do lodowca Mer de Glace. Źle oceniłem trasę nie czytając wcześniej przewodnika. Po dwugodzinnym marszu GPS wskazywał wysokość 1700 metrów a ja zniecierpliwiony wyglądałem lodowca. Dopiero wtedy Dorotka cichutko powiedziała, że lodowiec jest 200 metrów wyżej. Po 8,5 km doszliśmy do Montenvers, gdzie dojeżdża kolejka z Chamonix. Dochodzimy do punktu widokowego i co? Lipa. Żeby popatrzeć na czoło lodowca trzeba pójść jeszcze parę kilometrów dalej. Całość dopełnił widok ponad setki osób , którzy z wiedzą podobną do mojej (żadną!) wybiegli z pociągu oglądać lodowiec. Wykorzystałem moment i w desperacji, jak najszybciej uciekłem z tego miejsca wskakując do pociągu. Niestety, nie umknęło to uwadze naszego filmowca. Nakręcił moją ucieczkę żądając ciężkiego okupu. Dorotka z Józikiem honorowo zeszli do Chamonix.
W środę aklimatyzowałem się na Aiquille du Midi (3800 metrów). Posiedzieliśmy 5 godzin na wysokości 3800 metrów. Dodatkowo zrealizowałem trening biegowy na schodach prowadzących do punktu widokowego.
Po południu odebrałem pakiet startowy. Odbiór pakietów startowych przebiegł bez historii. Nie było mało sympatycznego pana, który rok temu podczas kontroli zaproponował mi wyrzucenie mojej kurtki do śmieci. W towarzystwie TVP reprezentowanej przez Jagódkę i Roberta przemknęliśmy z Ewą wszystkie stanowiska kontrolne.
Dzień startu przeszedł spokojnie. Rano nie zaplanowałem żadnego rozbiegania. Założyłem, że jeśli biegnę 170 kilometrów to zdążę się rozgrzać. Zjadłem ulubioną kaszę jaglaną z miodem i poszedłem spać. Wstałem o 12 i znowu zjadłem kaszę jaglana tym razem z kurczakiem. Wypiłem przez dzień 3 litry Vitargo z elektrolitami. Boski napój. Sprawdzałem sprzęt, a w tym czasie moja kochana grupa wsparcia dostarczyła do organizatora worek na przepak w Courmayeur. Nie musiałem gotować się w 32 stopniowym upale. Miałem pomoc jak sportowa elita. Wejście do strefy startu zaplanowałem na 17.00. Pamiętam jak podczas startu UTMB w 2015 roku jak z przerażeniem obserwowałem rozpalonych słońcem zawodników. Żar był potworny. Ponieważ nie lubię upałów podobnie jak nasz pies India, która w lecie całymi dniami leży w domu pod schodami, ze strachem podążałem na linię startu. Tu jednak zadziałał napotkany w Himalajach przez drużynę SKIPARK anioł górski (patrz archiwum Himalaje). Jak przystało na prawdziwych polaków, „kłócimy” się od 5 lat z Sebastianem do kogo on należy. Oczywiście udostępniamy sobie anioła na ważne starty pilnując jego powrotu. W tym roku sytuacja robi się trudna bo i Zdzichu zaczyna zgłaszać swoje prawa do anioła. W końcu to on uwiecznił go na zdjęciu.
Wracając do mojego! anioła to w momencie wejścia do strefy startu nadciągnęła chmura, która zasłoniła słońce. Tak zamarła prawie do momentu startu. Byłem uratowany.
O godzinie 17.00 usiadłem na krawężniku w okolicy 1700 miejsca. Trzeba było przyjść wcześniej. Podczas oczekiwania na start wybranym zawodnikom kontrolowano regulaminową zawartość plecaka.
Stresu związanego ze startem nie miałem, jedynie lęk przed powrotem choroby. Właściwie to nie wiedziałem, czy odeszła. Przed wyjazdem nie robiłem badań. W swoim stylu moją decyzję o starcie podsumował Piotrek słowami – głupi jesteś! Wracając do stresu związanego ze startem myślę, że daję sobie z tym radę. W swoim czasie miałem okazję czerpać wiedzę od najlepszych. Wiem, że sukces jest łatwiejszy, gdy czerpiemy przyjemność z samego procesu przygotowania się do startu. Wynik zawodów jest efektem długotrwałego treningu, który ma być radością. Przecież trenujemy w górach z reguły w super towarzystwie. Mam szczęście do przyjaciół. Zarówno Ci od skiturów i chodzenia po wysokich górach jak i Ci od biegania są wspaniali.
Wystartowaliśmy o 18.00 przy dźwiękach Vangelisa „Conquest of paradise”. Ponad dwutysięczna rzeka biegaczy wlała się w wąskie uliczki Chamonix. To było przeżycie. Tłum kibiców ciągnął się nieprzerwanie po obu stronach ulic myślę, że przez 2 kilometry. Dalej kibice też dopingowali nas całymi grupami.
Biegłem po zwycięstwo. Dla mnie było nim ukończenie biegu. Drugim celem było ukończenie zawodów w pierwszej połówce startujacych. Nie wiedziałem jeszcze, że drugi cel będzie łatwy do osiągnięcia ponieważ około 1000 osób nie ukończyło zawodów. Wydaje mi się, że na samym początku biegu ustawiono pułapki czasowe rzutujące na możliwość ukończenia całego biegu. Przewidziany czas najwolniejszego zawodnika na pierwszym punkcie odżywczym w Les Houches to 19.06. Jeżeli ktoś jest w końcowej strefie na starcie i przyjdzie mu tuptać w miejscu przez 10 minut a potem przepychać się do przodu w dwutysięcznym tłumie w wąskich alejkach Chamonix to ma ciepło. Potem 760 metrowy podbieg pod Le Delevert (14 km i 2 godz.45 min od startu) i jest coraz goręcej. Nie udało mi się nadrobić więcej niż 55 minut w La Balme. Nie dziwię się, że wielu biegaczy w Les Contamines miało dość biegu. Im dalej, wydaje się być łatwiej zdobywać przewagę czasową. Do Courmayeur przybiegłem o 10.05 miałem więc 3 godziny bezpieczeństwa. Nadrobiłem 2 godziny od pomiaru w La Balme mimo skręcenia stawu skokowego. Piszę to dla kolegów planujących start w UTMB. Kontrola tempa do La Balme wydaje się być bardzo ważna.
W Courmayeur posiedziałem godzinę z Dorotką. Wokół stawu skokowego pojawił się obrzęk i automatycznie osłabł ból. Można było ruszać. Przy wyjściu spotkałem Jarka Oleksego, z którym razem pobiegliśmy kawałek trasy. Zastosowałem taktykę sprawdzoną z Sebastianem podczas Biegu Rzeźnika. Dawałem z siebie dużo na podejściach, by na zejściach, zmniejszając tempo, kontrolować stan nogi. Do schroniska Bertone wyprzedziłem kilkudziesięciu zawodników. Część z nich ponownie mnie wyprzedziła w drodze do schroniska Bonatti. Ten piękny widokowo odcinek pokonałem w złym nastroju. Przy zejściu do Arnuvaz zaproponowano mi skorzystanie z usługi medycznej. Gdy zbliżyłem się do namiotu medycznego zaświtało mi w głowie, że mogą mnie ściągnąć z trasy. Dałem dyla jak spod Mer de Glace.
Dalej bieg układał się coraz lepiej. Do góry bardzo szybko. W dół łagodne partie mogłem już zbiegać prawie bez bólu. Tak dotarłem do La Fouly. Od gór nadciągała burza. Zapadał zmierzch, co w połączeniu z nadchodzącą burzą nie rokowało zbyt dobrze. Dodatkowo pierwsze kilka kilometrów wiodło wąską, gliniastą ścieżką nad rzeką. O ile pamiętam na 10 km był asfalt. Musiałem narzucić sobie mocne tempo. Z taką dyscypliną mam kłopoty.W La Fouly znowu miałem szczęście. Na pierwszym kilometrze minął mnie Francuz. Biegł fantastycznie. Pomyślałem, uczepię się go choć na chwilę. Po kilku minutach gość obrócił się patrząc, co to mu się do tyłka uczepiło. Nie odpuszczałem. Albo ze strachu przed bieganiem w burzy i błocie, albo facet z litości zwolnił w każdym razie dawałem radę. Tak w pierwszych kroplach deszczu dobiegliśmy do Champex Lac. Byłem z siebie dumny do momentu, kiedy Józik zapytał co tak długo zeszło!
Na zewnątrz rozpętała się burza. W Chapex Lac miałem 4 godziny zapasu. Mój francuski pacemaker zachęcał mnie do dalszego wspólnego biegu. Odmówiłem ze strachu przed jego szalonym tempem. Posiedziałem z Dorotką i Józikiem w Chapex ponad godzinę. Burza się skończyła i ruszyłem w dalszą drogę. Nie zauważyłem, że na punkcie minął mnie Jarek Oleksy. Gość ma ostre zasady. Na punkcie zostaje tylko 5 minut. Mnie na siedmiu punktach przeleciały 4 godziny!
Postanowiłem jeszcze przyłożyć do Trientu. Uzyskać maksymalny zapas czasu, który pozwoli na spokojną końcówkę. Udało się. Do Trientu dotarłem około trzeciej, a więc z prawie 5 godzinnym zapasem. Jak zwykle przywitał mnie Józik. W strefie czekała Dorotka. Następne spotkanie w Vallorcine. Czekając na mnie, ostro wymarzli. Próbowali spać na stołach. Na tym etapie straciłem motywację do dużego wysiłku. Biegłem w strefie komfortu. Przez noc napatrzyłem się na zawodników śpiących przy trasie na głazach lub w trawie. Nie odczuwałem senności. Przywilej starości.
Po 41 godzinach 24 minutach i 9 sekundach dobiegłem do mety. Miejsce 704 w open, a w kategorii wiekowej 52. W grupie wiekowej wśród polaków jestem drugi.
Swój sukces, bo za taki uważam zrealizowanie postawionych dwa lata temu celów, zawdzięczam w dużej mierze grupie wsparcia. Dorotka i Józik poświęcili się, abym mógł dobiec do mety. Byli ze mną w dzień i w nocy. Ja przynajmniej sobie biegałem. Oni musieli czekać, nudzić się, podróżować autobusami, spać na ławach.Dzięki nim na wszystkich punktach miałem własne żele i ulubione Vitargo z elektrolitami ( plus mały patencik). Wypiłem 9 litrów Vitarga i pochłonąłem 14 żeli. Nie miałem problemów żołądkowych. Podawany przez organizatora isotonik dla mnie był nie do przyjęcia. W okresie przygotowawczym bardzo wspieraliśmy się z Rychem. Wyjeżdżaliśmy na treningi w Tatry o 3 rano by na 13 wrócić do pracy. Szkoda, że z powodu obowiązków zawodowych nie mógł wystartować. Do spełnienia marzeń o UTMB czeka go kolejny długi okres przygotowań. Da radę. Potrenujemy razem.
Co dalej po UTMB? Obiecałem sobie, że już nie będę startował w tak długich biegach. Mam nadzieję, że uda się dotrzymać słowa.
Na film czekamy.
Trochę zdjęć:
Piękny artykuł, idealnie przygotowany informacyjnie dla potencjalnych przyszłych chętnych do startu w UTMB. Jaką przygotować strategię biegu i jak rozłożyć siły na poszczególne etapy, czego spodziewać się na początku, a czego później – to wiedza, którą można posiąść od kogoś kto „ma to w nogach” . Dzięki! Na pewno nie jeden dociekliwy z tego skorzysta! A poza tym gratulacje za ukończenie biegu!!
J.W.
Ty chyba jestes ze stali !!!!! Podziwiam !!!