26 sierpień 2015. To dla mnie magiczna data. Data, którą w kalendarzu wiszącym w biurze oznaczyłem jako czas urlopu a w kalendarzu sportowym podkreśliłem „ TDS, główny cel sezonu”.
Wiedziałem, że to będzie jeden z moich wspanialszych urlopów. Porównywalny do wcześniejszych wyjazdów w Himalaje. Organizator – UTMB zaproponował nam dwudniowy pobyt all inclusive w Alpach. Darmowe widoki, aż 8 posiłków ( ile kto zmieści), noc pod gwiazdami i na deser 119 kilometrów biegania. Taka przyjemność jest możliwa tylko przy dużo wcześniejszej rezerwacji. A przygotowywaliśmy się do wyjazdu ponad rok.
Na początku 2014 roku postanowiliśmy z Rychem i Marianem wystartować w ultramaratonie CCC. Proszę nie mylić nazwy biegu z marką obuwniczą. Courmayeur –Champex-Chamonix to miejscowości, przez które biegnie trasa 101 kilometrowego biegu w ramach UTMB. Chamonix i Courmayeur to miejsca, o których marzyłem będąc słabo zapowiadającym się wspinaczem. Tam rozgrywały się akcje moich ulubionych książek górskich. Z otwartą buzią i spoconymi rękami śledziłem uwiecznione na filmach wyczyny Christophera Profita, J-M Boivina na Grandess Jorasses czy na Petit Dru. Nie sądziłem, że po latach zawitam do Chamonix, aby biegać po Alpach. Że będę pił szampana z Dorotką i przyjaciółmi na wysokości 2000 metrów mając za partnera do kieliszka Mount Blanc i leżącą u jego stóp górską stolicę.
Wrócę do 2014 roku. Kończąc Bieg Rzeźnika i Łemkowynę zdobyliśmy 3 punkty niezbędne do kwalifikowania się do CCC. Pozostał jeszcze problem losowania. Chętnych do udziału w biegach górskich jest tak dużo, że pojawiła się konieczność wyłaniania startujących drogą losowania. Z naszej trójki szczęściarzem okazał się Rysiek. Z Marianem dostaliśmy szansę startu w dłuższym i trudniejszym biegu – TDS. Z obawą czy podołamy trasie, zaakceptowaliśmy przenosiny. Wtedy Rychu powalczył o wspólny start z nami. Napisał do francuskich organizatorów coś o trzech muszkieterach, że my zawsze razem i ulegli. Czekał nas bieg na 119 km i 7300 m podbiegów.
Podzieliliśmy trasę dojazdu w Alpy na dwa etapy. W drodze do Chamonix zatrzymaliśmy się na dwa noclegi w Szwajcarii, by zdobyć niezbędną do biegania na wysokości aklimatyzację. Mieszkając w schronisku górskim na wysokości 2106 m, przez 3 dni chodziliśmy po okolicznych szczytach.
Wreszcie dotarliśmy do Chamonix. Z balkonu naszego apartamentu rozpościerał się widok na moje ulubione szczyty. Jak pogodzić przymus rozpakowania bagaży z koniecznością robienia zdjęć? Wieczorem poszliśmy „poczuć” miasto. Tętniło sercem biegaczy. Było pięknie. Wszędzie „głowonogi”. Sebastian twierdzi, że duża głowa w stosunku do reszty ciała jest dowodem na dobrą formę. Mieliśmy konkurencję.
Następny dzień to atak na Aiguille du Midi. W złej pogodzie wyjechaliśmy kolejką na 3842m. Rychu postanowił okupować wierzchołek przez osiem godzin. Dodatkowo wymyślił bieganie po schodach dla aklimatyzacji. Oj, było ciężko. Po każdym podbiegu musieliśmy wyglądać strasznie, skoro przebywająca na tarasie widokowym starsza Pani, rzuciła się do udzielenia Rychowi pierwszej pomocy.
W dniu startu czuliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani. Umknęło jednak naszej uwadze największe niebezpieczeństwo. Kibel. Zamiast zachować się jak na kulturalnych starszych panów przystało i pójść z papierem w krzaki koło hali sportowej, czekaliśmy w długiej kolejce do kibla. Napiętą atmosferę coraz przeszywały oklaski kolejkowiczów wznoszone na cześć tych co szybko zrobili kupkę. Skończę na tym, że po ponad kilometrowym biegu ledwie zdążyliśmy na start.
Dzięki uprzejmości świeżo poznanych przyjaciół Kamila i Kuby wskoczyliśmy w środek grupy startujących. Wystartowaliśmy!!!
Teraz wszystko stało się proste. Wystarczyło tylko biec, iść i znowu biec i tak przez najbliższe dwadzieścia parę godzin. Wyruszyliśmy z Włoch do Francji. Wokół góry, lodowce, przełęcze, strumienie. Idealny świat dla biegacza górskiego. To co niedźwiadki lubią najbardziej. Myślę, że Kuba i Kamil to potwierdzą.
Dorotka z Kasią miały wykupiony bilet na busy, którymi mogły dojechać do miejsc przecinających się z naszą trasą biegową. Mogły też w dwóch punktach regeneracyjnych wejść do strefy zawodników. Tak spędziliśmy z Dorotką upojne 50 minut w Bourg Saint-Maurice. Zregenerowałem się do tego stopnia, że pokonałem następne 1200 metrów wysokości do Fort La Platte w dobrym tempie bez odpoczynku. Po wejściu 600 metrów wyżej na Pralognan i zejściu na przepak Cornet Roselened miałem 4 godziny zapasu do zamknięcia bramki czasowej. Było dobrze. Komfort czasowy pozwalał na poświęcenie uwagi spektakularnym widokom okolicznych szczytów. Ależ dawało to kopa. W Cornet spotkałem Kubę, który po udzieleniu wsparcia bratu został na punkcie, aby nam kibicować. Bardzo to było miłe.
Zapadła noc. Świecący wąż czołówek wytyczał w ciemnościach kilometry szlaku. Co jakiś czas napotykałem śpiących obok szlaku zawodników. Miałem doświadczenie w nocnej aktywności w górach więc było mi łatwiej. Nie odczuwałem senności. Zauważyłem, że nocą biegacze łączyli się w małe grupki. Na to zwracała mi uwagę Ewa Matuszewicz, która przed startem dzieliła się swoim doświadczeniem z biegu CCC. Ewa całą noc śledziła na kompie nasz bieg. Dziękujemy.
Na około 107 km wyszedłem z krzaków wprost na stację kolejki górskiej. Szok! Na peronie leżał biegacz. Ręce rozrzucone, rozchylone usta. Totalny odjazd. Później przeczytałem, że na 111 km nie zmieścił się na bramce czasowej tylko jeden biegacz. Ten?
Z ostatniego punktu w Les Houches zadzwoniłem do Dorotki, żeby pobiegła na metę. Mąż wraca.
Było to jedno z moich trudniejszych wyzwań. Na pewno najtrudniejszy bieg.
26 godzin 19 minut aktywności
403 miejsce w generalce
39 w grupie wiekowej
Filmik z mety ( w słowie META naciśnij M) :
META
Filmik z mety Ryśka i Mariana:
Jeszcze filmik sklejony przez Józika:
Jeszcze troszkę zdjęć:
Super relacja, a zdjęcia jeszcze lepsze Gratulacje!
Co tu dużo pisać Panie Marku, po prostu rewelacja. GRATULACJE !!!
Dziękuję
jeszcze raz gratulacje!!!! a relacja jak zwykle suuuper!!! jestesmy z Was dumni!!!
Dzięki
Mnie po kilometrze biegu też bolą nogi. Później jakoś przechodzi.
Bajeczka… świat mimo wszystko jest piękny