O szóstej rano, w piękny marcowy poranek zawitaliśmy do Trzech Źródeł pod Krywaniem.
Z wierzchołka Krywania spada Wielki Żleb Krywański. Łatwy technicznie ( 1) żleb, był celem naszych narciarskich zapędów. Jeżeli nie pójdzie się na skróty, planowany czas wejścia szlakiem wynosi około 4 godziny. My zrezygnowaliśmy ze szlaku i ruszyliśmy żlebem do góry. Po chwili zatrzymał nas wodospad, który należało obejść z prawej strony. Dalej trafiliśmy na wiatrołomy i uparte krzaczory, które „postanowiły” zniechęcić nas do kontynuowania wycieczki. Teren wydawał się rzadko uczęszczany. Trafność naszego spostrzeżenia potwierdziły potężne ślady niedźwiedzia przecinające naszą trasę.
Sebastian z Jurkiem, doświadczonym skiturowcem i naszym nowym partnerem do tatrzańskich wypadów, wybrali optymalny wariant pokonania wodospadu. Wcześniej od nas skierowali się trawersem poprzez wiatrołom na dno żlebu. My przez 50 minut brnęliśmy po zapadającym się pod nartami śniegu. Po zejściu do potoku dzień próbowaliśmy zacząć od nowa.
Dalej trasa wiodła żlebem, aż do wierzchołka. Na załączonym poniżej zdjęciu trasę naszego wejścia i zjazdu wskazuje zielona linia.
Sebastian z Jurkiem mieli dobre tempo i szybko osiągnęli wierzchołek Krywania. Trochę zagotowali na podejściu i postanowili oddać ciepło przyrodzie zrzucając odzienie. Dobrze, że nie zeszły lawiny.
Ja doszedłem pod przełączkę i z niej rozpocząłem zjazd. Szeroki w górnych partiach żleb, o względnie stałym nachyleniu, daje możliwość bezpiecznych skrętów. Więcej uwagi wymaga część dolna żlebu. Jednak całość zjazdu jest godna polecenia. Warto tam wrócic.
Filmiki ze zjazdu:
W drodze powrotnej Józik po przejściu krzaków podniósł kciuk do góry i zaśpiewał:
http://www.youtube.com/watch?v=TbNQ1Jvj-6c&feature=related
To był piękny dzień… ale… przed nami wszystko