W sierpniu 2011 roku ponownie zawitaliśmy do kraju wysokich przełęczy. Dawne królestwo przywiało nas w mieście Leh ładną pogodą. Wygrzewając się w słońcu czekaliśmy, aż pozostali pasażerowie naszego samolotu po targach z taksówkarzami opuszczą lotnisko. Teraz my. Za 200 rupii dotarliśmy z naszymi tobołami do Lhari Guest House w dzielnicy Changspa. Miejsce to upatrzyliśmy sobie zeszłego roku. Odpowiadało nam ze względów aklimatyzacyjnych ( 3540 metrów) oraz ze względu na panującą w tej części dzielnicy ciszę. W tym roku miasto Leh było pełne turystów. Rozkapryszeni zeszłorocznym spokojem, kiedy po wielkiej powodzi miasto było wyludnione, z wielkim bólem schodziliśmy do centrum stolicy gór. Zgiełk, kurz i klaksony panowały na ulicach. W tym całym bałaganie tylko niski pomruk królewskich Enfieldów był do przyjęcia. Na szczęście mieliśmy swoje górskie plany i wizja ich realizacji utrzymywała nas przy życiu.
Zespół nasz w stosunku do wyjazdu w roku ubiegłym powiększył się o 3 osoby. Dołączyła do nas Gosia, Damian i Sebastian. Za cel postawiliśmy sobie wejście na wierzchołek sześciotysięczny, przeżycie przygody rowerowej i – o ile czas pozwoli – forsowany przez Sebastiana rafting na rzece Zanskar. Udało się, choć plany mogły lec w gruzach już w Moskwie. Pamiętam czasy, gdy w Aerofłocie królowała zimna kurica. Tylko wytrenowane żołądki globtroterów wspomagane alkoholem były w stanie znieść to danie. Tym razem padliśmy ofiarą nasączanych czymś ciasteczek. Nie pamiętam, kiedy ostatnio biegłem jak kobieta ze złączonymi kolanami do, jak mi się wydawało, odległej toalety. Może w czasie konkursów na pierwszej i ostatniej w moim życiu kolonii w Zawoi?. Przetrwaliśmy Aerofłot, reszta okazała się prostsza. Byliśmy na wierzchołku Kang Yatze, zaliczyliśmy downhill z czterotysięcznika. Byliśmy również na 30 kilometrowym raftingu rzeką Zanskar o stopniu trudności 3,5. Na koniec wjechaliśmy z Sebastianem na najwyższą przejezdną i dostępną przełęcz na świecie Khardung la o wysokości 5340 metrów w 5 godzin 40 min. poprawiając mój zeszłoroczny czas o ponad godzinę. Powrót do kraju to znowu przygoda z Aerofłotem. Tym razem przyjemna. Przez 6 godzin lotu nie jedliśmy z Sebastianem nic i czuliśmy się świetnie. Samolot spóźnił się około godziny i w Moskwie mieliśmy 10 godzinny postój. Linie zafundowały nam hotel i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Zapraszam do przeczytania relacji z ostatniego wyjazdu w Himalaje.