W piękny pochmurny dzień wybraliśmy się na wiszący nad Starym Smokowcem Sławkowski Szczyt. Optymistycznie nastawieni, wszyscy zabraliśmy ze sobą parasolki. Gosia, Józik, Rychu i ja postanowiliśmy wejść na wierzchołek licząc na cud pogodowy.
Zaczęliśmy w deszczu, ale w miarę wznoszenia się deszcz ustawał. Przez coraz rzadsze chmury dostrzegaliśmy otaczające nas wierzchołki Łomnicy, Durnego Szczytu i Pośredniej Grani. Na naszych oczach stawał się „cud”
To fajne uczucie dreptać w górach mając pod stopami morze chmur.
Podczas ataku szczytowego brakowało nam tlenu, poręczówki zerwały spadające lawiny, o obozie IV nie wspomnę, bo go nie było. Zewsząd otaczało nas wycie huraganowego wiatru. Tylko raki iskrzyły na skalnej grani a jedynym chwytem były przewieszone trawki. Nasz stan kompletnego wyczerpania wyczuł kruk, który nie zważając na szalejące wichury i lawiny z pobliskiego kamienia przyglądał się swoim ofiarom (a miał ze 40 cm). Na szczęście ostatkiem sił wydobyłem z kieszeni drżącą ręką ostatnie ciasteczko. Bardzo mi drżała ręka, bo to było moje ostatnie ciasteczko i do tego było to ciasteczko mojego psa. Kruk przyjął godnie ofiarę i darował nam życie
Teraz mogliśmy się cieszyć zdobyciem wierzchołka