Bieszczady, 20 czerwca 2014
111 to nie dystans jaki przebiegliśmy wraz z Witkiem pokonując 20 czerwca 2014 roku trasę Biegu Rzeźnika. Jak wiadomo, Bieg Rzeźnika to 78 kilometrów biegania z Komańczy do Ustrzyk Górnych. Magiczna liczba 111 to łączny wiek naszego zespołu. Wiele lat dojrzewaliśmy do wzięcia udziału w tej fajnej bieszczadzkiej imprezie. Razem z nami startowali w Rzeźniku Rychu z Marianem – już po raz trzeci – oraz Jurek z Wieśkiem. W tak doborowym towarzystwie warto było spróbować.
Start w Biegu Rzeźnika zaplanowaliśmy z Sebastianem. Wspólne treningi biegowe odbywane jesienią w górach Beskidu Niskiego napawały nas optymizmem. Poruszaliśmy się podobnym rytmem z takim samy zapasem sił, kończąc 40 kilometrową trasę bez specjalnego zmęczenia. Jednak zerwanie więzadeł przerwało marzenia Sebastiana o starcie. Myślałem o rezygnacji z biegu. Wówczas Sebastian zaproponował swojego „zastępcę” Witka. Co prawda nie biegał (!) ale miał mieć straszną moc na rowerze. Jeżeli Sebastian mówi, że ktoś ma moc to pewne, że ją ma. Zgodziłem się zastanawiając jednocześnie, jak siła z kolarki przełoży się na bieganie po górach. I przełożyła się.
O 1 w nocy pobudka. Ponieważ dzień wcześniej dość szybko uporaliśmy się z przygotowaniem przepaków, mogliśmy usypiając wsłuchiwać się w inspirujące rozmowy Rycha i Mariana o zawartości kupek. Mam na myśli kupki rzeczy koniecznych do zabrania na bieg.
Do biegu podchodziłem bez lęku, ale z pełnym szacunkiem dla trasy. Przecież wszystko mogło się wydarzyć. Nigdy nie biegałem takiego dystansu. W przeciwieństwie do Rycha z Marianem, którzy połknęli w tym roku parę maratonów i 31 maja Ultramaraton Podkarpacki ! Jako nowicjusze pierwsi pomknęliśmy na zbiórkę. Organizator zawiózł nas autobusami na start do Komańczy. Ponieważ w Bieszczadach wszystko jest inne, zaczęliśmy bieg o wschodzie słońca … po ciemku. Około 1200 osób z czołówkami, przy dźwiękach bębnów ruszyło na górski szlak. Jak nocna zmiana górników na szychtę. Po urwaniu się sportowej czołówki, w biegnącej grupie nie dało się odczuć rywalizacji. Panowała fajna górska atmosfera. Co chwilę ktoś wskakiwał w zarośla regulując poziom płynów. Mieliśmy wspaniałą pogodę. Chłodno, lekko rosiło, ale nie było ślisko. Po 32 kilometrach i paru górkach wylądowaliśmy na przepaku w Cisnej. Od startu minęło 4godz 38 min.
Było dobrze. Na podejściu pod Jasło minęliśmy wielu zawodników. Jednak na zbiegu z Ferczatej Witek złapał kontuzję kolana. Mógł je zginać, ale nie bardzo:) Wielu zawodników z podobnej przyczyny zrezygnowało z dalszego biegu. Witek postanowił walczyć dalej. W górę ostro szedł, po płaskim i w dół mozolnie urabiał kilometry. Tu z pomocą przyszła jak zwykle niezawodna drużyna Skipark. Zdzichu, Józik i Sebastian tradycyjnie przyjechali wspierać mnie w kolejnych zawodach. Oczekiwali na nas z Dorotką i Małgosią na przepaku w Smereku. Dobrze jest mieć tak blisko przyjaciół podczas długotrwałych zmagań. Dają MOC.
Na wieść o kontuzji Witka, Sebastian pobiegł w naszym kierunku z zamrażaczem. Przepak w Smereku osiągnęliśmy po 8godz.17min.
Teraz został już tylko deser. Dwie połoniny i meta. Na Wetlińskiej oczekiwał wspierający nas zespół. Zdążyli przemieścić się ze Smereka i wejść pod Chatkę. Stąd fajne pamiątkowe fotki.
Cały odcinek ze Smereka do Komańczy biegliśmy z Sebastianem, który chłonął atmosferę Rzeźnika. Decyzja zapadła. W przyszłym roku startuje!
Połoniny momentami pokonywaliśmy w towarzystwie Rycha i Mariana. Chłopcy, jako szybszy zespół wcześniej dotarli do mety w Ustrzykach. Witek i ja osiągnęliśmy metę po 13 godz. 19 min. Czekali na nas przyjaciele, pamiątkowe medale i piwo Rzeźnik.
Dwa tygodnie po Rzeźniku startujemy z Rychem w zawodach Ironman w Pradze. Po takiej „rozgrzewce” będzie dobrze:)
Link do filmu z Biegu Rzeźnika, zmontowanego z kawałeczków nagrań przez Metro Golden Józik.
W filmie wykorzystano piosenkę zespołów KSU oraz Wiewiórka na Drzewie
Dziękuję Dorotce, Małgosi, Zdzichowi, Sebastianowi i Józikowi za wsparcie.
Dziękuję również Rychowi, Marianowi, Jurkowi i Wieśkowi za możliwość wspólnego przeżywania górskiej przygody. Marianku. Myślę, że to nigdy oznaczało – nigdy nie opuszczę Biegu Rzeźnika:)