Szukałem dzisiaj pewnego zdjęcia. Bardzo ważnego dla mnie zdjęcia. Lubię gromadzić pamiątki więc obszar poszukiwań był ogromny. Karty pamięci, pendrivy, albumy, wreszcie pudełka i płyty CD. Lipa. Nie znalazłem tego co szukałem, ale natknąłem się na płytę CD z 2009 roku opisaną „ Połoniny, Folusz, Wysoka”. Przecież to muszą być początki naszego skiturowania. Naszego to znaczy Zdzicha, Sebastiana, Józika i moje. Ekipy nazwanej później SKIPARK. Prawdopodobnie pierwszym naszym wyjazdem była „wyprawa” na Wysoką w Małych Pieninach. W mglisty dzień, 27 lutego 2009 roku ze Zdzichem, Sebastianem, Tomkiem i z dwoma jeszcze współtowarzyszami ( Zdzichu przypomnij imiona) ruszyliśmy na fokach po wielka przygodę.
Zaczynaliśmy jak już napisałem we mgle. Góry doceniły nasz wysiłek i na moment ukazały nam się Małe Pieniny.
Niewiele pamiętam z tamtego wyjazdu. Wiem, że dostałem straszliwy łomot. Śnieg był cięzki. Ubrany byłem za ciepło. Do dzisiaj pamiętam jak mi było gorąco. Dzieliliśmy się łakociami i herbatą. Zdzichu miał miętuski! Chyba wtedy poznałem Zdzicha? ( znowu pytanie do Zdzicha). Sebastian, Zdzichu i Tomek śmigali na zjazdach. Mnie narty nie słuchały. Kompletnie nie wiedziałem jak w takim śniegu się poruszać. Pocieszało mnie to, że dwóch pozostałych kompanów czuło się chyba gorzej. Im dodatkowo brakowało sił.
Wchodząc na Wysoką byłem z siebie dumny i szczęśliwy do momentu, gdy pokazano mi planowany zjazd przez las. Najgorsze było wciąż przede mną.
Nie wiem jak to przeżyłem i jak to się stało, że nie rypnąłem nartami w kąt. Już 4 dni później z Tomkiem, Sebastianem i Zdzichem jechałem w Bieszczady ( opis wyjazdu jest w zakładce Skitury). Skitury zaczęły smakować. Opanowały nas bez reszty.
O świcie 8 marca czekaliśmy na Zdzicha w Gorlicach. Planowaliśmy kolejny wyjazd w Bieszczady. Tym razem dołączył do nas Józik. Prało śniegiem aż miło. Zdzichu dotarł do nas z Sącza jadąc w strasznych warunkach drogowych. Oczy miał większe od reflektorów w aucie. Jednak zaryzykowaliśmy dalszą podróż. Na wysokości Folusza uznaliśmy, że to nie ma sensu. Wtedy Sebastian podsunął nowy plan. Zrobimy pętelkę z Folusza. Nie poddajemy się! Sebastian wydaje się być obeznany z terenem. Kiedyś był w tych okolicach z Tomkiem na rowerze. Już dwa razy miałem skitury na nogach więc czułem się uprawniony do doradzania Józikowi podzas przygotowań. Ruszyliśmy.
Trasa miała mieć chyba 10 km. Jeszcze nie opuściliśmy centrum Folusza ( a Folusz nie jest zbyt wielki) a Józikowi zaczęło gwałtownie ubywać sił. Dobrze, że chłop jest towarzyski i kontynuował z nami marsz. Duża część trasy biegła asfaltem. Skąd wiem? Klejący się do fok mokry śnieg co raz odsłaniał czerń asfaltu. Potem było trochę lepiej. W dziurach po śniegu pojawiały się kamienie. Nie trzeba być znawcą narciarstwa, aby ocenić jak beznadziejne mieliśmy warunki. Po wczłapaniu na najwyższy- według Sebastiana- punkt trasy życie nasze miało się odmienić. Józik upewnił się u Sebastiana, czy może wymienić kompletnie przemoczone ciuchy na suche.
Odpowiedź była twierdząca i zapachniało optymizmem.
Po kolejnych minutach marszu Józik znowu się zagotował a nasz przewodnik zaczął gorączkowo szukać czegoś na mapie.
Dalej nie było w dół. Napięcie rosło. Wreszcie pojawiło się 1 % nachylenie. Pośpiesznie zdjęliśmy foki aby pomknąć na nartach w dół. Odepchnąłem się i… nie ruszyłem z miejsca. Na całej powierzchni spodu nart miałem przyklejony śnieg. Zdzichu podobnie. Co kilkaset metrów obijaliśmy kijkami narty pozbawiając je śniegu. Na koniec musieliśmy sforsować potok. Józik dał upust swojemu niezadowoleniu i pieprznął nartami na drugą stronę.
Pasja zwyciężyła i tydzień później w trójkę jechaliśmy w Bieszczady. Tym razem wszystko było jak trzeba. W słońcu weszliśmy na Tarnicę
W czasie powrotów z kolejnych wypraw skiturowych snuliśmy plany na przyszłość. Tak powstał pomysł wyjazdu w Himalaje, który zresztą następnego roku został zrealizowany.
Góry łączą ludzi, którzy wyznają w życiu podobne wartości, poszukują podobnych przeżyć. Bogactwo emocji jakie zawdzięczamy kolejnym wspólnym wyjazdom jest nie do opisania. Fajnie, że nadal jesteśmy razem.
Panowie. Wszystkiego co najlepsze w 2017 roku.
Idę dalej szukać zdjęcia.
Łza się w oku kręci… Wychodzi na to że improwizacja jest najlepsza.
Trzeba z tego wnioski wyciągnąć. A pamiętacie Czerwone Wierchy(?) tam też było trochę z improwizacji, pamiętam do dziś! Jeszcze pokażemy na co nas stać!!!
Pięknie było! Byliśmy młodsi ale moc dzisiaj dzięki skitourom duużo lepsza!
Właśnie przeczytałem artykuł i zamierzam zadać w ten Nowy 2017 Rok
na Magurę Małastowską od Owczar.
Kilka dni temu przetestowałem zjazd free rider-owy i warunki były idealne!
Juzik
Jestem z Tobą