












Don’t worry , co tłumaczymy – nigdy więcej worów
Wory, będą ważnym tematem przewijającym się w opowiadaniu a w zasadzie jeden duży zielony wór, którego taszczyliśmy 20 kilometrów w wysokich górach. Plan był następujący- jedziemy do Shang Sumdo, bierzemy koniki, lecimy do Base Campu pod Kang Yatze wchodzimy na dwa wierzchołki i wracamy do Leh. Kondycyjnie byliśmy dobrze przygotowani, więc plan wydawał się realny.
Wyruszyliśmy z Leh z naszym taksówkarzem Padmą do Shang Sumdo. Jest to wioska, w której zazwyczaj kończą się wielodniowe trekkingi przez Markha Valey oraz ruszają w przeciwną stronę karawany do Nyimalingu. Była piękna pogoda. Wyrzuciliśmy nasz dobytek z taksówki na łąkę pośrodku stada koni. Konie nie przejęły się specjalnie widokiem naszych ciężkich worów. Na nasze nieszczęście horsman’i również. Do południa trwały bezowocne negocjacje. Nikt nie chciał zabrać naszego bagażu. Wszyscy odsyłali nas do agencji turystycznej w Leh. Był to pierwszy znak, że tu nie przepadają za tymi, co z plecakami gonią po górach. Prawdziwy turysta płaci od 50 do 75 dolarów dziennie, bierze pod pachę książkę i aparat fotograficzny i rusza w góry. Resztę robią ludzie i konie.
Gdy ostatnie koniki opuściły łąkę wiedzieliśmy, że musimy zmienić taktykę. Kiedyś mój ulubiony, wspaniały sportowiec Józef Łuszczek, znany również z nieprzeciętnej wydolności i dość prostych wypowiedzi, zapytany przez dziennikarza przed zawodami o taktykę biegu powiedział … bede dar. I darł po medale ze źle posmarowanymi nartami, bez taktyki, bez łączności na trasie, przeciwko gangowi skandynawskiemu. My przyjęliśmy podobną taktykę. Przepakowaliśmy do plecaków rzeczy z worów przeznaczonych dla koni zostawiając jeden do wspólnego niesienia i ruszyliśmy w 20 kilometrową przygodę. Może, gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka, decyzja byłaby inna.
Pierwszy odcinek do bazy Chu-Skurmo przebiega dnem pięknej doliny i wymaga częstego przekraczania potoku Shang Chu. Ruszyliśmy po dwudniowych opadach, więc forsowanie potoku było momentami dość trudne. Na koniec przez nieostrożność zaliczyłem kąpiel wraz z worem. Kolejne 2 dni będą na wilgotno.
Wieczorem dotarliśmy do bazy położonej na wysokości około 4130 metrów. Pokonaliśmy około 500 metrów wysokości. W namiocie bazowym spotkałem szczerzącego kły horsemen’a, który rano odmówił nam koni twierdząc, że idzie inną trasą. I od tej pory byliśmy dla niego wrzodem przez następne dwa dni.
Kolejny dzień to wędrówka do Kongmarung Base. Jest to teren w miarę wypłaszczony, z miejscami pod namioty. W pobliżu strumień i nasza ulubiona karawana, która „podąża w innym kierunku…” Horsemen’owi proponujemy herbatę. Nie wie czy to złośliwy żart i odmawia. Śpimy na wysokości 4820 metrów, 400 metrów nad nami przełęcz Kongmarun La. Jest blisko, ale wciąż przed nami. W Leh wypożyczając z Sebastianem dwa czekany w agencji turystycznej zostaliśmy zobowiązani do ich ostrożnego używania. Zabronili nam nawet kopania w śniegu, żeby nie powstały ryski. Jak widać poniżej na zdjęciu Sebastian strasznie się tym przejął.
Bez wspomnianego wora dotychczas pokonywaliśmy podczas wyjazdu średnio 200 m przewyższenia w godzinę. W Leh planowaliśmy przejście jednodniowe do Nyimalingu, lecz trasa na Kongmarung La ( 5250m)zajęła nam 2 dni i poranek. Był to piękny poranek. Widok z przełęczy o wysokości 5250 metrów jest powalający.
Teraz zostało zejście do dużej bazy trekkingowej Nyimaling. Każdego, kto schodzi do Nimalingu uderzy piękny widok położonej nad potokiem Nyimaling Chu bazy z wierzchołkiem Kang Yatze w tle i odór g..na. Trasa zejścia przebiega przez gospodarstwo, w którym na małej przestrzeni ściśnięto około 1000 sztuk wszelkiego zwierza. Są tam owce, kozy, osiołki, dzu i co przylezie na noc do domu. Wszystkie odchody wyrzucane są na i za mury gospodarstwa tworząc brązową pachnącą lawę. Brąz zabudowań widać nawet z wierzchołka Kang Yatze. Spotkaliśmy tam lekko umorusanego chłopca pracującego przy bydle, którego Sebastian kilkakrotnie obdarzał cukierkami. Przygladając się jego pracy stwierdziliśmy, że prawdopodobnie w tej rodzinie nie mają problemów z grą dzieci na komputerze.
Wieczorem wynegocjowaliśmy z sympatycznym dziadkiem z tego gospodarstwa 2 osiołki do dźwigania naszego bagażu. Rano ruszamy na lekko do base camp. Po dwóch godzinach spaceru z dziadkiem i osiołkami rozbiliśmy namiot u stóp Kang Yatze. Byliśmy sami. Góra od strony obozu jest piękna. ZDJECIA. Pakujemy plecaki. Jutro o 3.30 ruszamy na wierzchołek.
111
pięknie..po prostu k…a pięknie i co tu dużo pisać zazdroszczę